Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/741

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do takiego życia się sposobiłeś, ażeby spać tylko jak kret w norze? Przypomnij sobie wszystko...
— Nie wspominaj, nie mąć przeszłości, nie wrócisz jej! — mówił Obłomow, z twarzą ożywioną, z zupełną samowiedzą rozsądku i woli. — Co ty zamyślasz robić ze mną? Z tym światem, do którego chcesz mnie wrócić, ja rozstałem się na zawsze. Nie zdołasz zbliżyć i złączyć dwie rozerwane na zawsze części. Ja przyrosłem do tej jamy, jeśli zechcesz oderwać — to śmierć moja!
— Oglądnij się dokoła siebie, gdzie ty żyjesz i z kim?
— Wiem, czuję to... Ach, Andrzeju! Wszystko ja odczuwam, wszystko rozumiem, oddawna już mi wstyd żyć na świecie! Nie mogę pójść twoją drogą, choćbym nawet chciał. Może przy ostatniem naszem widzeniu się byłoby to jeszcze możliwe, ale teraz...
Obłomow spuścił wzrok ku ziemi i długą chwilę milczał.
— Teraz... późno. Idź swoją drogą i nie myśl o mnie. Ja jestem godzien twojej przyjaźni, widzi to Bóg, ale nie godzien jestem tych kłopotów, jakie wkładasz na siebie.
— Słuchaj Ilja, ty coś mówisz, a czegoś niedopowiadasz. Mimo wszystko ja cię stąd zabiorę, bo podejrzywam... Słuchaj — rzekł mu — wciągnij coś na siebie i jedź do mnie, spędzisz wieczór u mnie. Mam ci wiele — wiele opowiedzieć. Ty nie wiesz, co się teraz u nas zakotłowało, nie słyszałeś?
Obłomow patrzył na niego pytająco.
— Nie widujesz się z ludźmi... zapomniałem o tem. Chodźmy, ja ci wszystko opowiem... Czy