Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/613

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jedna z pań odwróciła się — poznał Olgę Iljińską. Ale jakże zmieniona! Chciał się zbliżyć — wahał się — może to nie ona! Począł się wpatrywać.
Boże! jaka zmiana! Ona — i nie ona. Rysy twarzy dawne, ale blada, oczy nieco zapadłe, nie ma dawnego dziecinnego uśmiechu na ustach, nie ma dawnej naiwności, dobroduszności. Na czole wisi myśl niby smutna, niby poważna, w oczach jakiś dziwny wyraz, którego dawniej nie było. Spojrzenie jej nie jest jak dawniej, jasne, otwarte, a na całej twarzy, niby mgła, wiesza się obłok smutku.
Sztolc zbliżył się do niej. Brwi Olgi ściągnęły się trochę, patrzyła na niego przez chwilkę z wahaniem, potem go poznała. Brwi ułożyły się symetrycznie, oczy błysnęły głęboko, jakąś jasną i cichą radością. Każdy brat czułby się szczęśliwym, gdyby się tak do niego uśmiechnęła ukochana siostra.
— Boże mój! Czy to pan? — zawołała głosem pełnym serdecznej radości.
Ciotka odwróciła się nagle i wszyscy troje zaczęli mówić razem. Sztolc robił im wymówkę, że nie pisały do niego — panie się usprawiedliwiały. Od trzech dni dopiero są w Paryżu i wszędzie go szukają. W jednem miejscu powiedziano im, że wyjechał do Lyonu — zgubiły ślad, nie wiedziały co robić.
— Jakże to się stało? Ani słowa do mnie! — rzekł Sztolc z wymówką.
— Zdecydowałyśmy się tak nagle, że niechciałyśmy pisać. Olga chciała zrobić panu niespodziankę.
Spojrzał na Olgę, lecz w twarzy jej nie znalazł potwierdzenia słów ciotki. Przypatrywał się jej