Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/556

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No, bracie, — dziwił się Tarantjew, powoli przytomniejąc ze zdziwienia. — Mnieby się to i we śnie nie przyśniło. A ona co?
— Co ona? Ty ją znasz — ot co!
Iwan Matwieicz pięścią o stół uderzył.
— Czy ona rozumie swój pożytek? Krowa, prawdziwa krowa! Czy ją uderzysz, czy obejmiesz — zawsze się uśmiecha, jak koń do owsa. Inna na jej miejscu — oj, oj! Ale ja będę czuwać! Rozumiesz, czem to pachnie!