Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/350

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wesoło i ze śmiechem, jak gdyby mu nie wierzyła i przeczuwała, że czegoś jeszcze nie dopowiedział.
— Proszę się śmiać! A jednak jest to prawdą...
Olga szła powoli, pochyliwszy głowę.
— Dla czego i dla kogo żyć? będę — mówił, idąc za nią. — Czego szukać? Dokąd skierować myśl? Zamiary? Kwiat życia spadł, zostały tylko ciernie.
Olga szła powoli, ledwie słuchając tego, co mówił. Mimochodem zerwała gałązkę bzu i, nie patrząc na Obłomowa, ją mu podała.
— Co to? — spytał zdziwiony.
— Gałązka.
— Jaka gałązka? — pytał, szeroko otworzywszy oczy.
— Bzu.
— Wiem... ale co ona oznacza?
— Kwiat życia i...
Zatrzymał się. Olga stanęła także.
— I...? — powtórzył pytająco Obłomow.
— I mój gniew — rzekła, patrząc wprost na niego skupionym wzrokiem, a uśmiech jej ust zdawał się mówić, iż wie, co robi.
Obłok tajemniczości znikł z jej twarzy. Spojrzenie jej było wymowne i zrozumiałe. Olga jak gdyby rozmyślnie otworzyła pewną stronę księgi i pozwoliła przeczytać w niej pożądany ustęp.
— Zatem... ja mogę mieć... spodziewać się... — wybuchnął radośnie.
— Wszystkiego... ale...
Nagle zamilkła.
Obłomow jakby zmartwychwstał. Olga prawie go nie poznała. Mglista, senna prawie jego twarz przeobraziła się, wzrok się rozszerzył, rumieńce ukazały się na policzkach, zbudziły się myśli, w oczach