Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/349

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

patrzył dokoła. Olga spojrzała na niego, potem schowała robótkę do koszyka.
— Chodźmy do lasku — rzekła, oddając mu koszyk do niesienia. Rozpięła parasolkę, poprawiła na sobie ubranie i poszli.
— Dlaczego pan dzisiaj w złym humorze? — spytała.
— Nie wiem Olgo Siergiejewna. Zresztą, czego mam być wesół i jak?
— Proszę się czemś zająć, stykać się częściej z ludźmi.
— Zająć się? Zająć się można, gdy się ma cel przed sobą. Jakiż ja mam cel? Nie mam go wcale.
— Cel — życie.
— Jeśli się nie wie, dlaczego się żyje, to się żyje z dnia na dzień. Cieszysz się, gdy dzień minie, a snem zamkniesz smutne pytanie: pocoś dzień przeżył i poco żyć będziesz jutro?
Olga słuchała w milczeniu. W surowem spojrzeniu, w ściągniętych brwiach, w linji ust chowało się niezadowolenie i pełzało jak wąż niedowierzanie i lekceważenie.
— Dlaczegoś dzień przeżył? — powtórzyła pytanie. — Czy może istnieć jakieś życie, któreby nikomu nie było potrzebne?
— Może. Naprzykład, moje...
— Czyżby pan dotychczas nie wiedział, jaki cel pańskiego życia? — spytała i stanęła. — Nie wierzę. Pan siebie obmawia... Gdyby tak było, pan nie byłby wart życia...
— Już minąłem to miejsce, gdzie był mój cel i przed sobą nic już nie widzę.
Westchnął. Olga uśmiechnęła się.
— Niema nic? — powtórzyła z ożywieniem,