Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/301

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szłość swego życia i nagle ten płomyczek zagasł, a głos znowu brzmiał świeżo, jak dźwięk srebra.
I Obłomow przeżywał takie same chwile. Zdawało mu się, że żyje, że przeżywa te wszystkie stany nie przez dzień lub dwa, ale przez lata całe.
Oboje, spokojni zewnętrznie, tłumili w sobie wewnętrzny ogień, przeżywali te same wzruszenia i nastroje. Były to objawy tych uczuć, które mogły widocznie kiedyś obudzić się w młodych duszach, teraz będących tylko pod wpływem chwilowych domysłów i wzlotów drzemiących sił życia.
Zakończyła śpiew długim akordem i głos jej w nim utonął. Wstrzymała się nagle, złożyła ręce na kolanach i, wzruszona, wzburzona spojrzała na Obłomowa.
Na twarzy jego jaśniała zorza zbudzonego, z głębin duszy wydobytego szczęścia. Oczy, błyszczące łzami, utkwione były w Olgę.
Teraz, jak on ongiś, wzięła go mimowolnie za rękę.
— Co panu? — spytała. — Ma pan twarz tak zmienioną. Dlaczego?
Olga wiedziała, dlaczego twarz jego była zmieniona i wewnętrznie triumfowała, ciesząc się wrażeniem, wywołanem jej siłą.
— Niech pan spojrzy do lustra — rzekła z uśmiechem, pokazując mu w zwierciadle jego własną twarz. — Oczy panu błyszczą... łzy... Boże! Jak głęboko odczuwa pan muzykę!
— Nie, to nie muzyka tak działa na mnie, to... miłość — rzekł cicho.
Olga nagle puściła jego rękę i wyraz jej twarzy zmienił się. Spojrzenie jej spotkało się z jego wzrokiem w twarz jej utkwionym. Był to wzrok nie