Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ty robisz? Jak kawał ciasta skręcisz się i leżysz — co?
— Prawda, Andrzeju... jak kawał ciasta, — smutnie zauważył Obłomow.
— Czyż świadomość złego jest obroną?
— Nie, to tylko odpowiedź na twoje słowa, lecz nie obrona, — westchnąwszy rzekł Obłomow.
— Trzeba się obudzić z tego snu...
— Dawniej próbowałem — nie udało się, a teraz... poco? Nikt mnie nie woła, dusza nie wyrywa się, rozum usnął spokojnie — zakończył z ledwie dostrzegalną goryczą. — Nie mówmy o tem... Skąd ty wracasz?
— Z Kijowa. Za dwa tygodnie wyjadę za granicę. Jedź i ty ze mną...
— Dobrze... może... — rzekł Obłomow.
— Siadaj i pisz podanie o paszport, a jutro oddasz.
— O, zaraz — jutro! — zaprotestował Obłomow. Poco taki pośpiech — czy kto goni? Pomyślimy, pogadamy, a potem — co Bóg da! Najprzód chyba na wieś, a potem zagranicę.
— Dlaczegoż potem? Przecież doktór kazał jechać. Pozbądź się najprzód tłuszczu, ciężaru ciała, wtenczas i senność duszy cię opuści. Potrzebna przecież i fizyczna i duchowa gimnastyka.
— Nie, Andrzeju! Wszystko to mnie zmęczy — zdrowie moje liche. Nie, już lepiej zostaw mnie w spokoju... Jedź sobie sam.
Sztolc spojrzał na leżącego Obłomowa, Obłomow na Sztolca.
Sztolc głową pokiwał. Obłomow westchnął.
— Ty, zdaje mi się i żyć się lenisz — zauważył Sztolc.