Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zachar! Daj papieru! Andrzej Iwanowicz potrzebuje.
— Przecież niema... onegdaj jeszcze szukali... — odezwał się z przedpokoju Zachar, nie wchodząc nawet.
— Kawałeczek bodaj! — nalegał Andrzej.
Obłomow szukał na stole i nie znalazł.
— Daj mi choć twój bilet wizytowy.
— Dawno już nie mam żadnego — zauważył Obłomow.
— Co się z tobą dzieje! — z ironją powiedział Sztolc. — Przecież masz zamiar coś robić, plan jakiś opracować... Powiedz mi, gdzie ty bywasz? Z kim masz stosunki?
— U kogo mam bywać? Rzadko wychodzę... Siedzę w domu... Ten plan mnie męczy... a przytem mieszkanie jeszcze... Tarantjew obiecał wyszukać...
— Kto u ciebie bywa?
— Przychodzą czasem... Tarantjew, Aleksiejew... Onegdaj doktór wstąpił... Pienkin był, Sudbiński, Wołkow...
— Nie widzę u ciebie książek... — zauważył Sztolc.
— Oh, książka... — Obłomow wskazał na leżącą na stole książkę.
— Co to? — spytał Sztolc, spojrzawszy. — „Podróż do Afryki“... Ależ kartka, na której zatrzymałeś się, już pożółkła... Nie widzę dzienników... Czytasz dzienniki?
— Nie, druk zbyt drobny, oczy się psują... Niema zresztą potrzeby — jeżeli zdarzy się co nowego, to ze wszystkich stron mówią o tem...
— Bój się Boga, Iljusza! — rzekł Sztolc, spojrzawszy zdziwionem okiem na Obłomowa. — Więc cóż