Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ni i uśmiechnięci, ja jednak czułam jakieś lękliwe niedowierzanie, nie poruszałam się, aby nie spłoszyć tej chwili, która mi się wydawała nie do wiary chwilą.
Ty w milczeniu podałeś mi kwiaty, narcyzy i białe róże, wyciągnęłam rękę, biorąc narcyzy, te w moich palcach opuściły głowy.
— Zwiędłe — szepnęłam strwożona i upuściłam je.
Wyciągnęłam drżącą, bojaźliwą rękę po róże, zaszeleściły mi pod palcami, głowy ich były martwe, bezwonne i szeleszczące, jak papier.
— Suche, nie pachną — szepnęłam w przerażeniu i opuściłam je na stół, przy którym siedziałeś, a jednocześnie myślałam:
— Uschły, jak usycha to, co w nas było.
Ty jednak nie przestawałeś się uśmiechać i patrzyć na mnie gorejącemi oczami. Podniosłeś jedną z tych zeschłych, smutnych róż i, ująwszy ją w obie ręce, powiedziałeś:
— Ta jest świeża i pachnie.
Spojrzałam na nią i osłupiałam: oto widziałam, jak pożółkłe, białe płatki stawały się wilgotne, a na każdy z nich wy-