Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nem ubraniu, jakie najczęściej nosiłeś i jakie miałeś równie podówczas...
Stałam obok ciebie i patrzyłam w okno na jakąś wielką płaską zieleń polną.
Przytem była we mnie jasna świadomość naszego rozejścia się nazawsze i ów żal, jaki mam w sobie z przyczyny, która je wywołała, oraz ze sposobu zakończenia.
Spotkanie musiało być wypadkowe, zwracaliśmy się do siebie z przymusem, jak ludzie, którzy, nie mogąc być względem siebie szczerzy, usiłują grać komedję, iż są dla siebie niczem.
I oto całkiem bezwiednie dotknęłam się ciebie, zdrętwiałam na myśl, że wytłómaczysz to sobie, jako chęć zbliżenia i brutalnie odsuniesz się. Ty jednak przysunąłeś się, ja, zadziwiona, nie poruszałam się, stałam, wyczuwając przez suknię ciepłość twego ciała.
Spojrzeliśmy na siebie po raz pierwszy od tylu, tylu dni, miesięcy, czy może lat!...
Widziałam, jak w jawie twoją białą, prześliczną twarz, zwróconą ku sobie, i oczy pociemniałe, które mówiły:
— Pragnę!
Patrzyliśmy na siebie wciąż oczarowa-