Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kanych, ani nawet tego głosu, który w jego piersi kołatał i tłukł, jak młotem:
— Podły!
Gdyby tak można popaść w taki szczególny stan bytu, jak jawy... gdyby tak można z zamglonym mózgiem popaść w omanu sen przy ustach tej kobiety i czuć tylko ją, tę rozpętaną lawę zmysłowego uniesienia aż po wsze czasy.
Ale się nie budzić za nic, spłynąć wraz z nią w jednolitość, stopić się w jedność i płynąć tak kędyś... jak w ów dzień pierwszy... jak w ów dzień szału!...
I wiedział, że to wszystko, o czem marzył, jest w tych ustach, które ma rozdrgane przed sobą, wiedział, ale jeszcze resztką przytomności rozumiał, że one od niego odejdą, a wtedy znów przyjdzie dzień świadomości i męki, i wiedział również, że skoro tknie się ich — ta resztka trzeźwości odleci odeń.
Niemy i bezsilny stał, oparty o ścianę, a oczy jego wydawały się jeszcze większe wśród prześlicznej, bladej, jakby stygnącej twarzy.
Ona wpatrywała się w ściemniałą głębię tych oczu, były tak cudne i pełne lęku, jak rozgorzałe w słońcu i nabrzmiałe