Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dał jej się nagle pospolitą awanturą, miałaby to jeszcze wszystko opowiadać!
— Przyszedłem tak rano — ozwał się łagodniej — ponieważ w liście było, abym przyszedł natychmiast, powróciłem jednak późno w nocy, więc nie wiedziałem, czy można, czy wypada...
Ziewnęła przeciągle.
— Podobno nigdzie nie wyjeżdżałeś — wyrzekła obojętnie — to bardzo mądrze z twojej strony — dodała natychmiast.
— Jakto? — zawołał — czy przypuszczasz, iż ukrywałem się?
— Nie uważałabym tego za przestępstwo — odparła i ziewnęła po raz drugi.
— Właśnie żałuję, iż nie widzieliśmy się z nim, nareszcie skończyłoby się, w takiej męce żyć niepodobna.
— A cóż ty powiedziałbyś jemu?
Spojrzał na nią swemi jasnemi, dziś dziwnie zamglonemi udręczeniem oczami i wyrzekł z prostotą:
— Prawdę.
Słowo to padło na Lilith ukropem, odczuła je, jak znieważający policzek; oto okazało się, iż ona z całą swą zuchwalczą dumą, lekceważąca dotychczas kłamstwo, była nie mniej naiwną od Adama.