Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Objął ją, siadł i po raz pierwszy własnowolnie posadził na kolanach... usta ich zwarły się z sobą, potem ona całowała go, a on, oparłszy głowę o kanapę, siedział bez ruchu w rozkosznem poddaniu się tej pożegnalnej pieszczocie.
— Lila — szepnął zdławionym głosem — ty zapomnisz o tem wszystkiem... powiedz, że zapomnisz...
Ona, gładząc mu zwichrzone jasne włosy, pochyliła się do jego ust:
— A ty... zapomnisz?... — spytała.
Adam otworzył szeroko oczy i wpatrzył się w nią, potem znów je przykrył nieco powiekami i tuląc się do Lilith, powtarzał smutnie:
— Nie... nie... nie zapomnę.
Rzecz dziwna, mówili o tem, że się wkrótce zobaczą, że teraz Adam przyjedzie, a potem znów ona i mimo to nie wierzyli w to oboje... na dnie swych dusz czuli, choć bez jasnego uświadomienia, że to jest ich ostatni ranek... że to jest prawdziwy pożegnalny ranek, że istotnie rozstają się nazawsze... bezpowrotnie... pomimo, że zapewniali się wzajem zobaczyć prędko.
— Chciałbym jeszcze tu pocałować —