Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szarość, zmrok poprzedzająca, siąkła wolno przez okno i rozsnuwała się cieniami po pokoju.
Lilith zbliżyła się i najniespodziewaniej usiadła obok niego, drgnął i spojrzał na nią błagalnie.
— Wie pan — wyrzekła — teraz, kiedy już jesteśmy w tak dobrej, zażyłej przyjaźni, jak pan chciał, to nietylko możemy pojechać do Włoch, ale możemy sobie mówić nawet „ty“.
— „Ty“! — powtórzył — zdaje mi się, że nie ośmieliłbym się.
— I czemu? — spytała — ja gdy myślę o panu, to nigdy inaczej, jak: Ada, więc zapewne i pan.
— A ja zawsze... myślę — przerwał — o pani, jak o... pani Lilith i nagle duże jego oczy zwęziły się i rozlśniły namiętnym błyskiem.
— A kiedy dwoje zaczyna mówić sobie „ty“? — szepnął rozmarzonym, drżącym głosem.
— Wtedy... — odparła żartobliwie.
Wdarło się milczenie, osobliwe i ciążące.
— Wie pan — przerwała z doskonale