Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/065

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jak róża, gwoździk, podał jej z przymileniem i wyrzekł niby z umyślną żartobliwością:
— Gdybym wiedział, że tędy przechodzić będzie pani, usypałbym całą dolinę różami.
— A ciernie... czy zapomniał pan o nich? — spytała z uśmiechem.
— Ciernie zostałyby dla mnie — wyrzekł poważniej i swemi czarnemi, magnetyzującemi oczami spojrzał na nią wymownie.
Adam szedł z opuszczoną głową, śledząc ich z pod oka, czuł wielką ochotę powiedzenia czegoś niegrzecznego temu eleganckiemu panu, po prostu wzbierała w nim potrzeba tego, aby się uchronić, ukłoniwszy się wszystkim, zawrócił do hotelu, nie spojrzał na Lilith, mimo to na twarzy swej odczuwał jej ironiczny uśmieszek.
Ona bezwarunkowo wiedziała, dlaczego nie poszedł z nimi, nieznośna, wszystko odgadująca kobieta!
Zdawało mu się, że zbrzydła mu nagle, że stracił ku niej sympatję, że odtąd postara się od niej usunąć, zacznie stronić.