Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/066

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tyle panien, będą zadowolone, że się zwróci do nich.
Raptem wszystkie te myśli wydały mu się zupełnie głupie, nie na miejscu, wszak to wyraźne, że ona nie dba o niego, a on nie ma przyczyny, aby dbać o nią.
Zwiesił głowę i westchnął, dusza jego popadła w pierwszą życiową rozterkę, niezgody z samym sobą. Jego białe, wysokie czoło zmarszczyło się, a duże oczy tak przeczyste, jak górskie wody, w których odbijają się błękity, zmąciły się, jakby rzucił kto w nie nagle kamień.
Przed samą kolacją zbliżyła się do niego, prosząc, aby poszedł z nią do ogrodu po kwiaty.
— Do czego? — spytał mimowoli.
— Do włosów, o tak, przypiąć, pan zresztą wie, jak noszę, idę przecież na raut wieczorem.
— Tak? nic nie wiedziałem, z mężem naturalnie?
— Nie, głowa go boli, kładzie się spać.
— Więc z kim? — spytał, będąc pewnym, że umówiła się z tym antypatycznym donżuanem, Jumartem. — Z kim? — powtórzył.