Przejdź do zawartości

Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Z łaski losu, nie trzeba już przedstawień między wami dwojgiem. Kuzynie Sperelli skłoń się przed boską Heleną.
Andrzej skłonił się głęboko. Księżna podała mu rękę z gestem uprzejmości i spojrzała mu w oczy.
— Bardzom rada, że widzę pana, panie hrabio. Mówił mi tyle o panu w Lucernie, zeszłego roku, przyjaciel pański: Juliusz Musellaro. Byłam, wyznaję, trochę ciekawa. Musellaro dał mi też do przeczytania pańską zaiste rzadką „Bajkę Hermafrodyty“ i podarował mi pańską akwafortę: „Sen“, próba avant lettre, prawdziwy skarb. Ma pan we mnie szczerą wielbicielkę. Proszę to zapamiętać.
Mówiła z przerwami. Miała głos tak uwodny, że dawał prawie wrażenie cielesnej pieszczoty. Miała też owo spojrzenie mimowoli miłosne i rozkoszne w rodzaju tych, co wprawiają w zakłopotanie mężczyzn i rozpalają w nich nagłe pożądanie.
Służący oznajmił:
— Kawaler Sakumi!
Zjawił się ósmy i ostatni współbiesiadnik. Byłto sekretarz poselstwa japońskiego, mały wzrostem, żółtawy, z wystającymi kośćmi policzkowymi, z oczyma długimi i ukośnymi, pożyłkowanymi, nad którymi powieki ustawicznie mrugały. Miał kadłub za gruby w stosunku do za cienkich nóg i szedł, zwracając stopy do wewnątrz, jakby był zanadto ściśnięty w pasie. Poły jego fraka były zbyt długie, spodnie mocno pofałdowane. Na krawacie widać było wyraźnie ślady nieumiejętnej ręki. Zdawał się podobny do jakiegoś daimio wyrwanego z którejś z owych zbroi z żelaza i powleczonych japońskim lakiem, podobnych do skorup olbrzymich płazów, a potem wtłoczonego w ubiór