Przejdź do zawartości

Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/362

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wylał na jej smutek i podejrzenie falę płomiennej i słodkiej wymowy. Ona słuchała, stojąc przed balustradą obszernej terasy, która otwiera się na granicy lasku.
— Czy to tylko prawda? Czy to prawda? — pytała głosem wygasłym, który był jakby słabem echem wewnętrznego krzyku duszy. — Czy to prawda?
— Prawda, Maryo; i to tylko jest prawdą. Wszystko inne, to sen. Ja kocham panią i pani mnie kocha. I pani mnie posiada, jak ja posiadam panią.
Wiem, że pani jest tak głęboko moją, iż nie żądam od pani pieszczot, nie żądam żadnego dowodu miłości. Czekam. Milej mi jest nad wszystko inne słuchać pani. Nie żądam od pani pieszczoty lecz czuję je w głosie pani, we wzroku pani, w ruchach pani, w najmniejszych pani gestach. Wszystko, co idzie od pani, jest dla mnie upajające, jak pocałunek; i, dotykając ręki pani, nie wiem, czy mocniejszą jest rozkosz mych zmysłów, czy wzlot mojego ducha.
Położył lekko swoją rękę na jej ręce. Zadrżała, uwiedziona, czując szaloną żądzę nachylenia się ku niemu, podania mu nareszcie ust, pocałunku, całej siebie. Zdawało się jej (gdyż dawała wiarę słowom Andrzeja), że tym czynem przywiązałaby go do siebie, jak ostatnim węzłem, węzłem nierozerwalnym. Myślała, że zemdleje, że ginie, że zemrze. Było to tak, jakby wszystkie burze namiętności już przebytej, wezbrały w jej sercu, pomnożyły burzę namiętności obecnej.
Było tak, jakby odżyły w tej chwili wszystkie wzruszenia doznane, od kiedy poznała tego człowieka. Róże Schifanoji zakwitały znowu pośród laurów i bukszpanów Willi Medici.
— Ja czekam, pani Maryo. Nie żądam od pani ni-