Przejdź do zawartości

Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/361

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Rzekła:
— Chodźmy.
Dach bukszpanowy zlewał deszcz mroku na schody kamienne, pokryte aksamitem mchu. On zapytał:
— Czy chce pani oprzeć się?
Odpowiedziała:
— Nie; dziękuję.
Schodzili w milczeniu, powoli. Obojgu ciążyły serca.
Po przerwie ona rzekła:
— Był pan szczęśliwy, dwa lata temu.
A on z umyślnym uporem:
— Nie wiem; nie przypominam sobie.
Lasek był pośród zielonego zmierzchu pełen tajemniczości. Pnie i gałęzie wznosiły się wężowymi splątami i skrętami. Tu i ówdzie błyskał wśród mroku liść, niby oko z szmaragdu.
Po chwili ona dodała:
— Kto była owa Helena?
— Nie wiem, nie przypominam sobie. Nie przypominam sobie już nic. Kocham panią. Kocham panią jedną. Myślę tylko o pani. Żyję tylko dla pani. Nic więcej nie wiem; nic więcej sobie nie przypominam, nie żądam niczego więcej, poza miłością pani. Jestem teraz poza obrębem świata, zupełnie zatracony w życiu pani. Jestem we krwi, pani duszy pani; czuję siebie w każdem tętnie żył pani; nie dotykam pani, a przecie mięszam się z panią, jakgdybym panią trzymał wśród swych ramion, na swoich ustach, na swojem sercu. Kocham panią i pani mnie kocha; i to trwa od wieków, będzie trwało przez wieki, na zawsze. U boku pani, myśląc o pani, żyjąc panią, mam uczucie nieskończoności, uczucie wieczności. Kocham panią i pani mnie kocha. Nic innego nie wiem, nic innego sobie nie przypominam...