Przejdź do zawartości

Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/300

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

śnienia. Jego nerwy były tak wyczerpane, że ulegały każdemu wybrykowi wyobraźni. Halucynacya stawała się coraz to mocniejsza. Zatrzymał się i ukrył twarz w dłoniach, żeby powściągnąć rozdrażnienie. Potem nakrył poduszkę kołdrą i usiadł ponownie.
Powstał mu w umyśle inny obraz: Helena w objęciach męża; jeszcze raz z nieubłaganą wyrazistością.
Teraz znał lepiej tego męża. Właśnie owego wieczora, w teatrze, w loży, został mu przedstawiony przez Helenę i obserwował go uważnie, drobiazgowo, ze ścisłem badaniem, jak, żeby zrobić jakieś odkrycie co do niego, jak, żeby wydrzeć mu jakąć tajemnicę. Słyszał jeszcze jego głos, głos o szczególnem zabarwieniu, nieco skrzeczący, który początkowi każdego zwrotu nadawał ton zapytania; i widział te jasne, jasne oczy, pod wielkiem wypukłem czołem, te oczy, które czasami przybierały martwe refleksy szkła lub ożywiały się nieokreślonym blaskiem, podobnym trochę do wzroku maniaka. I widział także te ręce, białe, miękkie, pokryte ogromnie jasnym puchem, które miały coś bezwstydnego w każdym swoim ruchu, w ujmowaniu lornetki, w rozkładaniu chusteczki, w układaniu się na brzegu loży, w kartkowaniu operowego libretta, w każdym swoim ruchu: ręce napiętnowane występkiem, ręce sadyckie, gdyż takie musiały być ręce niektórych osobistości Sade’go.
Widział, jak te ręce dotykały nagiej Heleny, bezcześciły to prześliczne ciało, próbowały jakiegoś osobliwego wyuzdania... Okropność!
Męczarnia była nie do zniesienia. Wstał znowu; poszedł ku oknu, otworzył je; doznał dreszczów od chłodnego powietrza, wstrząsnął się. Trinita de’Monti błyszczała wśród błękitu, czysta w liniach, jakby wy-