Przejdź do zawartości

Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

lecz określony i niezmienny, niż zmienność, niż nieprzewidziane koleje i zmiany. Chociaż przywykła do cierpienia, boi się niepewności, boi się niespodzianek, boi nieprzewidzianych ciosów. Bez chwili wahania przyjęłaby tej nocy jakąkolwiek cięższą karę boleści w zamian za zabezpieczenie przeciw nieznanym udrękom przyszłości.
Mój Boże, mój Boże, przed czem zdejmuje mnie ten ślepy strach? Strzeż mnie! Oddaję duszę swoją w twoje ręce.
A teraz dosyć tego smutnego wałęsania, które raczej zbyt stęża obawę zamiast ją przepłoszyć. Lecz wiem już, że nie zdołam zamknąć oczu, chociaż mnie bolą.
On z pewnością nie śpi. Kiedym przyszła na górę, on, zaproszony, właśnie zajmował miejsce markiza przy stoliku do gry, naprzeciw mego męża. Czy grają jeszcze? Może on myśli i cierpi podczas gry? Jakie mogą być jego myśli? Jakie też jest jego cierpienie?
Nie chcę spać, nie chcę spać. Wyjdę na lodżję. Chcę wiedzieć, czy jeszcze grają; lub, czy on wrócił do swoich pokojów. Jego okna są na rogu, na drugiem piętrze.


∗             ∗

Noc jest jasna i wilgotna. Sala gry jest oświetlona; a ja pozostawałam tam, na lodżji, długo, by patrzeć w dół ku światłu, które się odbijało od cyprysa, mięszając się ze światłem księżyca. Cała drżę. Nie umiem wypowiedzieć tragicznego prawie wrażenia, które mi sprawiają te oświetlone okna, poza którymi grają dwaj mężczyźni; jeden naprzeciw drugiego, we wielkiem milczeniu nocy, zaledwie przerywanem przez przytłumione łkania morza. I będą może grali aż do