Przejdź do zawartości

Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

schodzą się! Tego wieczora, w sali obok westybulu, zdawało mi się, żem wróciła we wieczór 16 września, kiedym śpiewała i grała; kiedy on mnie zaczął zajmować. Także tego wieczora siedziałam przy fortepianie i to samo przyćmione światło oświecało salon a w sąsiednim pokoju Manuel i Markiz grali w karty; i grałam „gawot żółtych dam“, ów, który się tak podoba Franczesce, ów, który 16 września słyszałam powtarzany, podczas gdym czuwała wśród pierwszych nieokreślonych nocnych niepokojów.
Kilka młodych dam, właściwie już nie młodych lecz ledwo co wyszłych z młodości, ubranych w wypłowiały jedwab barwy żółtego chryzantemu, tańczy go z młodymi kawalerami, ubranymi różowo, nieco niezadowolonymi, którzy noszą w sercu obraz innych piękniejszych kobiet, i płomień nowego pożądania. I tańczą go w salonie zbyt przestronnym, którego wszystkie ściany są pokryte źwierciadłami; tańczą go na podłodze wyłożonej amarantem i cedrem, pod wielkim kryształowym pająkiem, którego świece mają się wypalić, a jednak nie wypalają się nigdy. I damy mają na ustach nieco przywiędłych uśmiech lekki lecz niegasnący; a kawalerowie mają w oczach nieskończoną nudę. A zegar wahadłowy pokazuje zawsze jedną godzinę; a zwierciadła powtarzają, powtarzają, powtarzają wciąż te same ruchy; a Gawot trwa trwa wciąż słodki, wciąż cichy, wciąż równy, wieczny, jak jakaś męczarnia.
Ta melancholia pociąga mnie.
Nie wiem, czemu dusza moja skłania się do tej formy cierpienia; ulega uwodowi tej wieczystości jedynego bolu, tej jednokształtności, tej jednostajności. Przyjęłaby chętnie na całe życie raczej ciężar ogromny,