Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

otwarte! To szczyt goryczy; to najokrutniejsze doświadczenie, jakie Bóg zachował dla mnie, któram z poświęcenia zrobiła prawo swojego życia.
Muszę z nią pomówić przed odjazdem. Ona musi wiedzieć wszystko o mnie, a ja wszystko o niej. To obowiązek.

Noc. Ona zaproponowała mi około piątej przejażdżkę powozem, drogą do Rovigliano. Pojechałyśmy same, w odkrytym powozie. Ja myślałam, drżąc: — Teraz jej powiem. — Lecz drżenie wewnętrzne zabrało mi wszelką odwagę. Czy może ona czekała, żebym mówiła? Nie wiem.
Długo milczałyśmy obie, słuchając równomiernego tupotu dwu koni, patrząc na drzewa i płoty, które ograniczały drogę. Od czasu do czasu ona zwracała mi krótkim zwrotem lub ruchem uwagę na jakąś osobliwość jesiennego krajobrazu.
Cały ziemski urok Jesieni rozlewał się o tej godzinie. Ukośne promienie wieczorne zapalały na wzgórzu przyciszone i harmonijne bogactwo liści blizkich śmierci. Wskutek wiewu północno-wschodniego wiatru w czasie nowiu drzewa krajów nadbrzeżnych ulegają przedwczesnemu konaniu. Złoto, bursztyn, szafran, żółta barwa siarki, okier, pomarańczowa, siena palona, miedź, zieleń morza, amarant, fiolet, purpura, odcienie najbardziej wypłowiałe, stopniowania najgwałtowniejsze i najdelikatniejsze mieszały się w akordzie głębokim, którego nie prześcignie w słodyczy żadna melodya wiosny.
Pokazując mi gromadkę akacyi, rzekła: — Patrz, czy nie wydaje się, że kwitną.
Już uschłe, bielały białością nieco zaróżowioną, jak wielkie kwiaty migdału w marcu, na tle nieba