Przejdź do zawartości

Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żółtych dam, ten który grałam tyle razy i który mi pozostanie muzycznem wspomnieniem pobytu w Szifanoji. Przyciszała dźwięki pedałem i często urywała. I te przerywania miłej mi melodyi i następstw dźwiękowych, które uprzedzając, uzupełniałam, były dla mnie drugą męczarnią. Nagle uderzyła silnie jeden klawisz, raz, drugi, jakby pod napadem nerwowego zniecierpliwienia, wstała i poszła spojrzeć na rysunek.
Spojrzałam na nią. Zrozumiałam.
Brakło jeszcze tej goryczy. Bóg mi zachował na koniec najokrutniejsze doświadczenie. Niech się dzieje jego wola.

7 października. Mam tylko jedną myśl, jedno pragnienie, jeden zamiar: odjechać, odjechać, odjechać.
Moje siły są na wyczerpaniu. Mdleję, umieram z powodu swej miłości; a niespodziewane odkrycie pomnożyło moje śmiertelne smutki. Co ona myśli o mnie? Co przypuszcza? Zatem go kocha? I od kiedy? A on, czy wie o tem? Albo może nawet nie przypuszcza?...
Mój Boże, mój Boże! Rozum mi się mąci, opuszczają mnie siły; tracę poczucie rzeczywistości. Czasami nastaje w mojej boleści przerwa, podobna do przerw huraganów, kiedy to wściekłość żywiołów równoważy się w strasznym bezruchu, żeby potem uderzyć z jeszcze większą gwałtownością. Trwam w pewnego rodzaju oszołomieniu, z głową ciężką, z członkami znużonymi i rozluźnionymi, jak gdyby mię ktoś zbił; i kiedy boleść się skupia, żeby przypuścić ponowny atak, nie udaje mi się skupić swojej woli.
Co ona myśli o mnie? Co myśli, co przypuszcza?
Być źle ocenioną przez nią, przez najlepszą przyjaciółkę, przez tę, dla której moje serce było zawsze