Przejdź do zawartości

Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie wydarzyło, owszem z pewną wesołością. I byłam mu wdzięczną za udawanie, które, zdaje się, ocaliło mnie, gdyż z pewnością, zmuszona do mówienia, byłabym się zdradziła; a milczenie obojga byłoby Franczesce podejrzane.
W jakiś czas zaczęła się droga w górę ku Schifanoji. We wieczorze jakaż niezmierna melancholia! Pierwsza ćwiartka księżyca błyszczała na delikatnem, zielonawem niebie, na którem moje oczy, może tylko moje widziały zaróżowienie, zaróżowienie, które oświecało stawy, tam na dole, w lesie.

5 października. Teraz wie, że go kocham; wie z moich ust. Niemasz dla mnie ratunku, jak tylko w ucieczce. Oto, jak dalekom zaszła.
Kiedy patrzy na mnie, ma na dnie oczu osobliwy blask, którego przedtem nie miewał. Dziś, w chwili, kiedy nie było Franczeski, ujął moją rękę, chcąc ją pocałować. Udało mi się wyrwać ją; i widziałam, że jego wargi zdjęło lekkie drżenie. Przychwyciłam w pewnej chwili na jego wargach, prawie rzekłabym obraz pocałunku niezłożonego, ruch, który mi został w pamięci i nigdy nie opuszcza i nigdy nie opuszcza!

6 października. 25 września, na marmurowej ławce, w lasku wiśniowym powiedział mi: — Wiem, że mnie pani nie kocha i że mnie kochać nie może. — A 3 października: — Pani mnie kocha, pani mnie kocha, pani nie może mnie nie kochać.


∗             ∗

W obecności Franczeski zapytał mnie, czy mu pozwolę zrobić studyum swoich rąk. Przyzwoliłam. Zacznie dzisiaj.