Przejdź do zawartości

Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mnie dotyka; i zdawało mi się także, że czuję na policzku jego oddech, ogień jego słów; i zdawało mi się, że zemdleję od wzruszenia i upadnę w jego ramiona.
— Proszę mi powiedzieć, że mnie pani kocha! — powtórzył twardo, bez miłosierdzia. — Proszę mi powiedzieć, że mnie pani kocha!
W strasznem wzburzeniu, które we mnie wywołał jego natarczywy głos, zdaje mi się, żem powiedziała, nie wiem czy z krzykiem czy łkaniem, nieprzytomna:
— Kocham pana, kocham, kocham!
I podpędziłam konia do cwału po dróżce zaledwie zaznaczonej pośród gęstych pni, nie wiedząc, co robię.
On jechał za mną, wołając:
— Pani Maryo, Maryo! Proszę się wstrzymać. Zrobi sobie pani co złego...
Nie zatrzymałam się; nie wiem, jak mój koń wymijał pnie; nie wiem, jak nie upadłam. Nie umiem oddać wrażenia, które na mnie wywarł ciemny las, przerywany szerokiemi świecącemi plamami stawów. Kiedy na końcu wjechałam na gościniec, po przeciwnej stronie, obok mostu Convito, zdawało mi się, żem wyszła z halucynacyi.
On mi powiedział z odrobiną gwałtowności:
— Chciała pani zabić się?
Usłyszeliśmy zbliżający się turkot powozu; i pojechaliśmy naprzeciw. On chciał jeszcze mówić.
— Proszę zamilknąć, przez litość! — błagałam, gdyż czułam, że dłużej nie potrafię panować nad sobą.
On zamilknął. Potem ze spokojem, który wprawił mnie w zdumienie, rzekł do Franczeski:
— Szkoda, żeś nie pojechała z nami. Prawdziwy czar...
I mówił dalej, swobodnie, poprostu, jakby nic się