Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kiedym znowu usłyszała jego głos, byłam na pierwszej terasie. On rozmawiał z Franczeską we westybulu. Franczeska zjawiła się i zawołała na mnie: — Przyjdź na górę.
Wstępując na schody, czułam, że mi się uginają kolana. Pozdrawiając mnie, podał mi rękę; i musiał zauważyć drżenie moje, gdyż widziałam, że coś nagle przeszło przez jego wzrok. Siedzieliśmy na długich plecionych ze słomy krzesłach we westybulu, zwróceni ku morzu. On powiedział, że jest bardzo zmęczony; i zaczął palić, opowiadając o swojej wycieczce. — Dotarł aż do Vicomile; tam odpoczął.
— Vicomile — powiedział — posiada trzy cuda: sosnowy las, wieżę i monstrancyę z kwatroczenta. Proszę sobie wyobrazić sosnowy las między morzem a wzgórzem pełny stawów, które go nieskończenie urozmaicają; wieżę w barbarzyńskim stylu lombardzkim, która z pewnością sięga XI wieku, słup z kamienia, bogaty w syreny, pawie, węże, chimery, hippogryfy, w tysiące potworów i tysiące kwiatów; i monstrancyę ze złoconego srebra, emaliowaną, rzezaną i cyzelowaną, gotycko-bizantyńskiego kształtu z przeczuciem Odrodzenia, dzieło Gallucci’ego, artysty prawie nieznanego, który jest wielkim poprzednikiem Benvenuta...
Mówiąc, zwracał się do mnie. To dziwne, jak dokładnie pamiętam wszystkie jego słowa. Mogłabym spisać całą jego rozmowę, z najmniej znaczącymi i najdrobniejszymi szczegółami; gdyby istniał sposób na to, mogłabym odtworzyć każdą modulacyę jego głosu.
Pokazał nam dwa czy trzy małe rysunki ołówkiem, na swojej notatce. Potem mówił dalej o cudach Vicomile z tym zapałem, który ma zawsze, kiedy mówi