Przejdź do zawartości

Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w jednej, czująca potrzebą wytchnięcia swego upojenia głosem nadprzyrodzonym; i wielkie organy przestronne, jak las drzewa i metalu, które, jakowe w San Sulpizio, miałyby pięć klawiatur, dwadzieścia pedałów, sto osiem regestrów, przeszło siedem tysięcy rur, wszystkie dźwięki.

Noc. — Daremnie! Daremnie! Nic mnie nie zdoła uspokoić; nic mi nie daje godziny, minuty, chwilki zapomnienia; nic mnie nigdy nie uleczy; żadne marzenie mojego umysłu nie zatrze marzenia mojego serca. Daremnie!
Moja trwoga jest śmiertelna. Czuję, że moje cierpienie jest nieuleczalne; serce mnie boli, tak jakby mi ścisnęli, jakby mi je przygnietli, jakby mi je zniszczyli na zawsze; ból moralny jest tak natężony, że się zamienia w ból fizyczny, w okrutną, nieznośną męczarnię. Jestem egzaltowana, to wiem; jestem ofiarą pewnego rodzaju szału; i nie mogę przezwyciężyć się, nie mogę opanować się, nie mogę odzyskać swego rozsądku; nie mogę, nie mogę.
Jestże to zatem miłość?
Odjechał dzisiaj rano na koniu, ze służącym i nie widziałam go. Cały prawie mój poranek przeszedł w kaplicy. Na śniadanie nie wrócił. Jego nieobecność sprawiła mi takie cierpienie, że moc jego wprawiła mnie w zdumienie. Przyszłam tu do pokoju. Żeby umniejszyć udrękę, napisałam stronicę Pamiętnika, stronicę religijną, ogrzewając się przypomnieniem mojej porannej wiary; potem przeczytałam kilka ustępów „Epipsychidyona“ Percy Shelley’a; potem zeszłam do parku szukać swej córki. W czasie tych wszystkich czynności żywa myśl o nim władała mną, zajmowała mnie, nękała bez ustanku.