Przejdź do zawartości

Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

który pokrywał szmer morza, jak melodyę wtór.
— Słyszy pan? — zapytała Donna Marya, przystając, i nadstawiając ucha, oczarowana tymi dźwiękami. — Muzyka wody słonej i wody słodkiej!
Stała pośrodku ścieżki, nieco podana ku fontannom, pociągana coraz bardziej przez melodyę, z palcem wskazującym podniesionym ku ustom w mimowolnym ruchu tego, który się boi, że mu coś przeszkodzi w słuchaniu. Andrzej, który był bliżej konch widział ją na tle delikatnej i szlachetnej zieleni, jakąby jakiś malarz umbryjski mógł był podłożyć pod Zwiastowanie lub Narodzenie.
— Maryo — szepnął rekonwalescent, którego serce wezbrało czułością. — Maryo, Maryo...
Doznawał niewymownej rozkoszy we wmieszaniu jej imienia w tę muzykę wód. Ona przycisnęła palec wskazujący do ust, żeby mu nakazać milczenie; nie patrząc nań.
— Proszę mi przebaczyć — rzekł zdjęty wzruszeniem — lecz ja nie władam więcej sobą. To panią woła moja dusza!
Zdjęło go osobliwe podniecenie uczuciowe; wszystkie liryczne szczyty jego ducha zapaliły się i płonęły; godzina, światło, miejsce, wszystkie rzeczy wokoło poddawały mu miłość. Od ostatecznych krańców morza aż do skromnych włosów Wenery fontan zakreślało się dlań jedno zaczarowane koło; i czuł, że środkiem była ta kobieta.
— Pani nie będzie nigdy wiedziała — dodał głosem pokornym, prawie lękając się obrazić ją — nie będzie nigdy wiedziała, jak bardzo moja dusza należy do pani.
Ona zbladła jeszcze bardziej, jakgdyby wszystka wszyściutka krew jej żył zebrała się w sercu. Nie rzekła