Przejdź do zawartości

Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

to piękne ciało, nie zostawiając nietkniętem żadnego najmniejszego nawet miejsca, nie ustając w swym trudzie. Ona śmiała się, szczęśliwa, czując, jakoby ją owijała niewidzialna tkanina. Śmiała się i wzdychała, szalona, czując jak jego namiętność popada w gniew. Śmiała się i płakała, zatracona, niezdolna już więcej władać trawiącym ogniem. Potem nagłym wysiłkiem zabierała w niewolę między swoje ramiona jego szyję, więziła go całego zamienionego w bijące serce, swoimi włosami, trzymała go niby zdobycz. On znużony, rad się poddawał i zostawał w tych więzach. Patrząc nań, wołała:
— Jakiś ty młody! Jakiś ty młody!
Młodość w nim była odporna na wszelkie zepsucie i rozrzutność, trwała na podobieństwo niezmiennego metalu, niezniszczalnej woni. Właśnie ten szczery blask młodości był jego najkosztowniejszym przymiotem. W wielkim płomieniu namiętności wszystko to, co w nim było fałszywego, smutnego, sztucznego i marnego, spalało się niby kupa cierniska. Po rozluźnieniu sił, wskutek nadużycia analizy i odrębnego działania wszystkich sfer jego wewnętrznej istoty, powrócił teraz do jedności sił, czynu i życia. Odzyskał zaufanie i samorzutność; kochał i używał z młodzieńczym ogniem. Niektóre jego oddania się były jak nieświadomego dziecka; niektóre jego fantazye były pewne wdzięku, świeżości i odwagi.
— Czasami — mówiła doń Helena — czułość dla ciebie staje się subtelniejszą niż czułość kochanki. Nie wiem... Staje się prawie macierzyńską.
Andrzej śmiał się, gdyż ona była starsza zaledwie o trzy lata.
— Czasami — mówił on do niej — współobco-