Strona:PL Gabriela Zapolska - Utwory dramatyczne T. II.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie, wcale. Sądzę, że byłaś dość nieszczęśliwą a pozorna przysługa, którą ci oddała twoja siostra i szwagier, musiała cię kosztować wiele bólu i przykrości. Ale stało się i tego zmienić nie było podobna. Dziś jednak niesłusznie rzucasz na mnie kamieniem, że żyję nad możność i nad stan. Przyzwyczaiłaś mnie do tego, psułaś od dzieciństwa, robiąc ze mnie swe własne bożyszcze i cherubinka salonów. Dzieckiem rozrzucałem już pieniądze — czyż teraz powinnaś się dziwić, że te dłonie, przyzwyczajone do złotego deszczu, mimowoli wyciągają się w stronę pieniędzy i pragną ich jaknajwięcej. Nie nauczyliście mnie praktycznej strony życia. Po co? na co? Niech się bawi! Gdy wyszumi, ożenimy go — ustatkuje się. I zaczęto mnie żenić. Z wzrastającą goryczą). Ale z mojem dwuznacznem pochodzeniem trudno było o odpowiednią partję. Znaleziono suchotnicę anielsko dobrą, ubrano ją w zapis i dano mi na życie. Ach, naprawdę c’est bien dîole, taka kombinacja, której ofiarą pada wolność i szczęście ludzkie! Byłem w twych rękach, matko, manekinem, którym obracałaś wedle woli; oddałaś mnie do Tarnopola, wysłałaś do Monaco, ożeniłaś... bardzo dobrze! Prowadź mnie tak dalej — już ja woli swej mieć nie będę i nie chcę, tylko zagłusz, we mnie wszystko brzękiem pieniędzy. Niech ten dźwięk pokryje każde moje pragnienie i twoje sumienie, matko, jeśli się kiedyś obudzi.