Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/433

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie, nie. Mogą ci być potrzebne.
— Ależ... na co? — Mnie nic nie trzeba. Za te pieniądze zabawisz jeszcze kilka dni w Zakopanem.
— Nie wezmę!
— Proszę cię.
— To ja cię proszę!
Wymieniali pomiędzy sobą te ostatnie grzeczności z bladym uśmiechem i nie patrząc sobie w oczy.
Nagle Tuśka ukryła twarz w poduszki. Coś ją dławiło w gardle... coś...
Pochylił się nad nią.
— Co ci jest?... głowa?
— Tak!
— Weź fenacetyny. Pan Porzycki, wracając z dworca, przyniesie ci kilka proszków.
— Dobrze!
Nazwisko Porzyckiego przyszło w samą porę.
Tuśka podniosła głowę.
— No — jedź, bo się spóźnisz.
— Tak, tak... Do widzenia za tydzień. Telegrafuj z Granicy. Wyjdę na kolej... Bądź zdrowa.
Pocałował ją w czoło i w rękę.
— Pito — do widzenia!
W milczeniu Pita całuje ojca w rękę.
Jeszcze raz w progu odwraca się Żebrowski:
— A więc za tydzień.
Tuśka nic nie odpowiada. Żebrowski, zajęty serdakiem, który przytroczył do pasków pledu, nie zwraca na to uwagi.
Zamykają się za nim drzwi, a Tuśce zdaje się, że ktoś zamknął jeden tom jej życia.
Lecz gdy już w tej chałupie nie stało owego »męża«, Tuśka przeraziła się myślą, iż Porzycki obecnie jest właściwem jej »wszystkiem« i że ona nie czuje pomiędzy nim a sobą jeszcze tej nierozerwalnej spójni, jakiej się spodziewała.
— To przyjdzie... — myślała — przyjdzie, gdy staniemy się dla siebie bliżsi.