Przejdź do zawartości

Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/432

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jestem... zmęczony.
Tuśka uśmiechnęła się tryumfalnie.
— A co! a co!...
— ?
— Jednę dobę był pan w... jego towarzystwie i zmęczył się pan. Teraz pan mi się nie dziwi — prawda? On może artystyczną duszę doprowadzić do ostateczności. Prawda?...
— Może...
— Nie może, ale tak.
A Porzycki myśli:
— Nie on mnie doprowadza do tego zmęczenia moralnego, ale właściwie... ona. Odkąd ją zobaczyłem, dziwnie się czuję zgnębiony.
I w formie konkluzyi — dodaje w myśli:
— Wolę sto Giewontów, Liliowych, Mnichów i wszystkie zatracone Percie, jak taką jednę o niebieskich oczach blondynkę!... Tamte umęczą nogi, a taka duszę rozklekoce na strzępy.



XXXVI.

Po odjeździe Żebrowskiego nastąpiło w sadybie Obidowskiej dziwne, fatalne położenie.
Tuśka, polegając na raz powziętem postanowieniu rozstania się z mężem, z konsekwencyą dąży dalej na obranej drodze.
Pod pozorem migreny nie odprowadziła Żebrowskiego na kolej, lecz pożegnała się z nim mimo woli serdeczniej, niż chciała. Gdy zbliżył się do łóżka, na którem leżała i z jakąś nieśmiałością podał jej jeszcze dwadzieścia rubli, które »zaoszczędził« podczas pobytu w Zakopanem, uniosła się wspaniałomyślnością i pieniędzy tych przyjąć nie chciała.
— Proszę cię — weź! — mówił Żebrowski — sprawisz mi tem przyjemność.