Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/290

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Masz!... masz!... to dla ciebie! — myślała, bijąc głową o kant ramy.
Ktoś przechodził drogą i spłoszył ją. Powróciła do pokoju i zapaliła świecę.
Nie chciała zaświecać lampy. Ten jasny krąg byłby jej przysporzył bólu, przywodząc postać Porzyckiego z ciemni.
Pita zasnęła. Tuśka usiadła znów pod piecem i usiłowała zwrócić się myślą w koło »swych obowiązków«.
— Mam męża, dzieci — muszę myśleć o nich... Tylko o nich... to jedno mi wolno. Nic więcej. Jeśli myślę jeszcze o kimś, popełniam grzech! grzech! grzech!...
To słowo rozkrzyczało się w niej, jak nagle zbudzony upiór.
Grzech! grzech!
Z ciemni zdawały się ku niej pełzać gadziny z kłębami śliny w pyskach. Te płazy podkradały się ku niej wolno i cicho. Jeden z nich miał długie, oślizgłe łapy, zakończone jakby wachlarzami palców. Po ziemi wlókł całe masy wymion o zielonych, zgniłych refleksach.
— Grzech!... grzech!...
Przez umysł Tuśki przewijać się zaczynają całe masy obrazów, jej dzieci milczące i ciche w szkolnej odzieży ukryte za palmami, mąż tak chudy i nędzny, że serce ściska się na jego widok, konfesyonały pełne księży surowych i smutno z poza kratek patrzących, zamknięte wrota kościołów, noce długie, bezsenne, w czasie których włosy mokre od łez, wężem po poduszkach się wiją...
— Grzech! Grzech!...
Wicher łopoce w okna, wstrząsa chałupą, zda się zedrze lada chwila dach i odsłoni izbę na to, aby w nią biły lodowe strugi i siekły czarnemi rózgami z monotonią piekielną. I wtedy nic już nie osłoni Tuśki, nic nie osłoni Pity, nie będzie się gdzie schować ze swemi myślami, ze smutkiem, z bólem i rozpaczą wyjącego w duszy smutku.
Tuśka ogląda się po tej izbie, która od niedawna stała się dla niej jakby straszną pułapką, w której utopiła spokój swej duszy.