Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pita przypominała jej rzeczywistość.
Pita była Warecką ulicą — ciasnem mieszkaniem, grzecznym mężem, milczącymi chłopcami, słowem tem wszystkiem, o czem Tuśka obecnie myśleć coraz mniej chciała, czy mogła.
Wolała żyć teraźniejszością.
Słońcem — górami — i...
Kochać się!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Nadszedł wreszcie list od męża.

»Kochana żono!
Bardzo mi jest przyjemnie, że mogę ci posłać jeszcze dwieście rubli. Proszę cię, nie wyjeżdżaj i skoro ci kuracya służy, używaj dalej powietrza razem z Pitą i lecz się pilnie, aby przynajmniej te koszta nie poszły na marne. Wystarałem się o te pieniądze i mam jeszcze obiecane pięćdziesiąt rubli, ale to już wszystko, co mogłem dostać. Postaram się, aby to spłacić. — Ty o ile możności, oszczędzaj, abyś mogła być jak najdłużej. Ja — musiałem zmienić restauracyę, bo bardzo mi zaczęli źle jeść dawać. — Przeważnie jem rosół i sztukę mięsa, bo mnie tem nie strują. Byłem ciągle chory na żołądek i przestałem jadać kolacyę. — Przynoszę sobie do domu coś od rzeźnika i stróż mi nastawia samowar. Szkoda, żeś tak wszystko pozamykała, bo mam jednę szklankę do herbaty i do płókania ust. Tak samo i ręczniki. — Chłopcy są zdrowi, tylko podarli obuwie i musiałem im czemprędzej wysyłać z Warszawy. Tutaj straszne upały — poprostu można w biurze zemdleć i wczoraj myślałem, że upadnę, wracając do domu. — Palmy ciągle mają weszki i nic im tytuń nie pomaga. — Każę także wynosić na ganek materace na słońce, bo podobno słońce zabija bakterye. Dwieście rubli łączę. Teraz kurs jest sto dwadzieścia