Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tak — drugą wiosną!...
Różowa jest, biała i złota. Oczy jej wybłękitniały, usta czerwieńsze, włosy bardziej złote, uszy różowsze — muszle rąk bardziej gładkie, chód piękniejszy, ona cała, aż promienieje, dziwnie, lecz niezaprzeczenie.
Nie leży teraz długo na łóżku pod nagromadzeniem pledów, kołder, halek i serdaków. Skoro słońce się zjawi, wita je z uśmiechem nie gniewa się już na jego promienie. Siada na łóżku, rozgarnia swe złote włosy i patrzy prosto w okno, skąd płynie jasność i chłód rozkoszny.
Porzycki nauczył ją takiej cichej modlitwy powitalnej i kazał jej przyjaźnie uśmiechać się do pierwszych promieni słonecznych. Na chłód kazał jej odsłaniać twarz, szyję, piersi, całą siebie i chłonąć go w siebie, jak ożywczy zdrój. Tuśka czyni to i dziwi się, jak mogła gniewać się za to, że ku niej przez okno płynął taki rzeźwy dzień, taka jasność, a ona wolała zamykać powieki i odwracać się gniewnie do ściany, jak kret w jamie zakopana w pościel.
— Dosyć się naśpimy w trumnach — powiedział do niej raz jeden Porzycki ze śmiechem, stukając do jej drzwi o piątej zrana.
Porwała się wtedy z pościeli, i gdy on już na rowerze popędził jak szalony, otworzyła okno i zbierając w źrenice czar budzących się traw i wyłaniających się z mgły porannej gór — rozmyślać zaczęła nad słowami aktora.
— Tak... prawda.. dosyć będzie czasu w trumnie!...
Przez chwilę miała chęć zbudzić Pitę i zawołać do niej tak samo:
— Wyśpisz się, gdy umrzesz!...
Ale — wolała pozostać samą!
Wogóle teraz Pitę przyzywała tylko w krytycznej chwili, gdy ogarniało ją przy Porzyckim tak wielkie zmieszanie, iż przytomność ją odbiegała. Inaczej czuła ulgę, gdy dziecko odsuwało się od niej i nie plątało się przy niej, bo dziwne, nieokreślone uczucie szarpało wtedy nią całą.