Przejdź do zawartości

Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Otóż to.
Padł wyraz, który jej podaje deskę ratunku.
Przyjaźń.
Tak. Pomiędzy nim a nią zawiązuje się... przyjaźń. Nic więcej. — Tuśka chwyta się tej szablonowej deski z zapałem każdej kobiety, brnącej w błotko w kaloszach koniecznej cnotliwości. Ma jednak tyle taktu i sprytu, że nie wymawia tego wytartego, jak liczman, słowa, lecz pozostawia je w głębi swej duszy. Boi się odegrać roli niemodnej romantyczki, ofiarowując mężczyźnie... przyjaźń, lecz postanawia sama przed sobą, iż tak uczyni — nie inaczej.
W program tej przyjaźni może przecież wejść przyjazność ręki, na której spoczywa gładki, jak atłas, świeżo ogolony policzek artysty. Skoro to jest uczucie przyjaźni... nic w tem niema zdrożnego.
I wewnętrzne usposobienie Tuśki, stygnące i prawie spokojne, dodaje jej utuchy, iż to, co postanowiła, jest wykonalne.
Wprawdzie... podobno przyjaźń mężczyzny i kobiety nie istnieje, ale ona właśnie dowiedzie, iż tak być może.
Zresztą, ten człowiek musi być od niej młodszy. Kto wie — może znacznie. Parzy na niego w świetle mizernem świecy i nie umie rozpoznać jego wieku, a może przekroczył trzydziestkę...
Ta jego wesołość, dziecięcy chwilami uśmiech, wybryki chłopaka, to wszystko jeszcze młode, bardzo młode.
Natomiast pewne charakterystyczne brózdy koło nosa, wychudzenie szyi poza uszami, pomimo silnego karku, rzadkość włosów, to już oznaki więdnięcia.
A więc?
Tuśce to jest obojętne.
Choć wolałaby, żeby on był człowiekiem, dojrzalszym. — Przyjaźń zawiązywać z dzieciakiem, to śmieszne i niemożliwe...
W każdym razie furtkę do wyjścia z sytuacyi znalazła.
I zaraz mówi tonem życzliwym, przyjacielskim.
— Niechno pan idzie spać... Pan senny!