Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Porzycki wyciąga ku niej rękę.
— Gniewam się?
— Co znowu?...
— No... dzięki Bogu! Bo mi pani z tą swoją pruderyą zaczynała coś prowincyę przypominać. Nie mogłem się w pani jakoś doszukać warszawianki... No — proszę dać łapkę na zgodę!...
Z pewnym wysiłkiem, ale udając swobodę, zbliża się Tuśka i podaje mu rękę.
— Na zgodę!
Sądzi, że będzie to tylko uściśnienie ręki, ale aktor ujmuje jej rękę, całuje długo każdy palec zosobna i zaczyna się przyglądać paznogciom.
— Cacane pazurki! — mówi dziecinnym głosem.
Tuśka chce mu wycofać rękę. Ogarnia ją jednak słodkie rozmarzenie. On z taką naturalnością całuje w dalszym ciągu jej rękę, bez żadnego zmieszania, bez miłosnych spojrzeń, że i ona się powoli uspakaja. — Pozostawia tak rękę w jego dłoni, a on, jakby rozzuchwalony, głaszcze swoją twarz jej ręką.
— Co pan robi?
— Popieścić!... — mówi z przymileniem. — On taki biedny! Nikt go tak dawno nie pieścił.
Tuśka gwałtem chce wyrwać mu teraz swą rękę.
— Proszę... niech pan puści!...
Ale on wygodnie ulokował swój policzek na jej dłoni i przymknął oczy.
— Nic niema milszego, jak taka śliczna, dobra, poczciwa kobieca ręka!... — mówi głosem jakby sennego dziecka.
I milczy — siedzi tak cicho przytulony do jej ręki, z oczyma zamkniętemi, zmęczony, jakiś nagle postarzały.
Wypoczywa.
Tak mu z tem dobrze, takie to widoczne dla niego naturalne, nie karygodne, proste, że Tuśka poprostu nie śmie wpaść w tę prostotę ze swą obrażoną godnością. On jej nawet ułatwia sytuacyę.
— Pani ma dobrą i przyjacielską rękę.