Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Silna pierś, opięta welwetem, wznosi się miarowo, jakby wzruszona przy tych słowach.
— Tak, u mnie uwzględnia się gusty i upodobania przedewszystkiem męża — tłómaczy Warchlakowska zgnębionej trochę Tuśce. — Ponieważ mąż mój lubi sztukę mięsa z chrzanem, jadamy ją dwa razy tygodniowo, choć ani ja, ani moje panienki ścierpieć jej nie mogą. A potem mój mąż jest za religijnem wychowaniem — panienki moje są wpisane do bractwa dzieci Maryi... A potem dywanów nie znosi. Więc nic... nic, ani jednego chodniczka w pokoju, i te wszystkie nowatorstwa literackie także u nas nie mają miejsca... Tak, tak — ja się we wszystkiem do męża stosuję.
Tu pani Warchlakowska powiodła groźnie dokoła wzrokiem, ogarnęła nim smreki, zamglone w popołudniowej ciszy, i słoneczną drogę, ginącą w zieleni, i błękit nieskalany, rozwieszony kopułą turkusową nad dyszącem w omdleniu samem Zakopanem — i dodała:
— Ja tak pojmuję feminizm!...
Padło wielkie słowo.
Lecz nie wzruszyło Tuśki.
Ona siedziała cała pogrążona w myślach porównawczych.
Mój Boże! Ta mizerna figurka jej męża w niepokaźnym paltociku, czemże była wobec imponującej a legendowej postaci pana radcy Warchlakowskiego.
Z urzędu, ze sprytu, z owej wspaniałości, z jaką trząsł całem miastem steroryzowanem i uwielbiającem, wyłaniał się nadzwyczajny, imponujący, adorowany nawet przez własną żonę.
— Budżetu miejskiego nie uchwalą, jeśli on się okoniem postawi... — pewnego razu rzuciła niedbale Warchlakowska.
Budżet miejski!
Tuśka doznała olśnienia.
To było coś wielkiego, jakieś cyfry ogromne, jakieś miliony, los całego mrowiska ludzi kłębiących się wśród kamienic. Nie rozumiała dokładnie, ale to ją ostatecznie olśniło.