Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Silna jak śmierć.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zdenerwowaną twarz Oliviera, domyśliła się, że cierpienie jego doszło do granic rozpaczy ostatecznej.
W nagłym porywie uczucia, w porywie całej swej biednej duszy tak strasznie rozdartej, i biednego udręczonego ciała, zarzuciła mu ręce na ramiona i głęboko patrząc mu w oczy, rzekła:
— Och! jakże jesteś nieszczęśliwy!
Nie zaprzeczał już teraz, a z gardła spazmatycznie zaciśniętego, wydobył się szept jękliwy:
— Tak... tak... tak!...
Czuła, że łzy go dławią, więc pociągnęła go w najciemniejszy kąt salonu ku dwom fotelom, ukrytym za parawanikiem z staroświeckiego jedwabiu. Usiedli oboje za tą cienką ścianką haftowaną, przesłonięci też szarością dżdżystego dnia.
Przejęta jego cierpieniem straszliwem, myśląc przede wszystkiem o nim, szepnęła:
— Mój biedny Olivierze, jakże ty cierpisz!
Skłonił swą siwą głowę na ramię przyjaciółki.
— Więcej niż sobie zdołasz wyobrazić! — odparł cicho.
Z bezdennym smutkiem szepnęła:
— Och! ja wiedziałam. Czułam wszystko. Widziałam, jak to powstało i potęgowało się z dnia na dzień!
Jak gdyby go obwiniała, odparł:
— Any, to nie moja wina.
— Wiem dobrze... Nic ci też nie zarzucam...
I łagodnie, odwróciwszy się nieco, ustami dotknęła oka Oliviera, z którego gorżka spływała łza.