Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Piotr i Jan.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

go nie czuł, jak matka nie odgadła z góry? No tak, te pieniądze niespodziewane zbyt ich uszczęśliwiały, by dopuścić jakąkolwiek myśl poboczną. Zresztą, jakżeby w tych poczciwych ludziach mogło się zrodzić podejrzenie tak haniebne?
Czy jednak ogół, sąsiedzi, kupcy, kramarze, wszyscy, co ich znają, nie zaczną powtarzać tej rzeczy ohydnej, opowiadać ją coraz dalej, bawić się nią, wyśmiewając ojca, a pogardzając matką?
I uwaga kelnerki z piwiarni, że Jan jest blondynem, a on brunetem, że nie są do siebie podobni, ni z twarzy, ni z ruchów, ni usposobieniem, in inteligiencją, zacznie teraz wszystkich uderzać i zastanawiać. Mówiąc o synach Rolanda, ludzie będą drwić: „Który? prawdziwy syn, czy ten drugi?“
Wstał, z postanowieniem uprzedzenia brata, zwrócenia mu uwagi na to straszne niebezpieczeństwo, zagrażające czci ich matki. Co jednak Jan uczyni? Najprostszą rzeczą byłoby oczywiście wyrzec się spadku, który przeszedłby wówczas na fundusz podrzutków, przyjaciołom zaś i znajomym, powiadomionym już o zapisie, wytłumaczyć, że testament zawierał zastrzeżenia i warunki niemożliwe do przyjęcia, któreby z Jana uczyniły nie spadkobiercę, lecz depozytora.
Wracając do domu rozmyślał, że musi się z bratem zobaczyć sam na sam, by w obecności rodziców nie mówić o podobnej sprawie.
Już u drzwi usłyszał żywe głosy i śmiechy, dolatujące z salonu, a podchodząc, rozpoznał głosy pani Rosemilly i kapitana Beausire, sprowadzonych przez ojca na obiad dla uczczenia dobrej wiadomości.
Na stole stał wermut i absynt dla zaostrzenia apetytu i wszyscy byli już w dobrych humorach.