Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Piotr i Jan.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kapitan Beausire, mały człeczyna utuczony, jakby od długiego toczenia się po morzu, o myślach równie toczonych jak kamyki rzeczne, śmiejąc się pełnym gardłem, uważał życie za rzecz doskonałą, z której należy korzystać, ile się tylko da.
Trącił się z ojcem Rolandem, gdy Jan ponownie napełniał kieliszki dam.
Pani Rosemilly odmawiała, lecz kapitan Beausire, który znał był nieboszczyka jej męża, zawołał:
— Ależ pani, „bis repetita placent”, jak zwykliśmy byli mawiać w djalekcie, co znaczy: „dwa wermuty nigdy nie zaszkodzą“. Ja, bo odkąd nie żegluję, codziennie przed obiadem wypijam dwa lub trzy, by sobie sprawić takie sztuczne falowanie morza. A po kawie urządzam sobie kołysanie okrętu na pełnym morzu. Do burzy jednak nie doprowadzam nigdy, ale to nigdy, bo obawiam się uszkodzenia ładunku.
Roland, którego manji żeglarskiej schlebiał stary wilk morski, śmiał się z całego serca, mając już twarz czerwoną, a oczy zamglone absyntem. Miał duży brzuch sklepikarza, nic prócz brzucha, w którym zdawało się ogniskować całe jego ciało, taki tłusty brzuch mężczyzn zawsze siedzących, nie mających ni łydek, ni piersi, ni ramion, ni szyi, bo wgłębienie krzesła stłoczyło im całe ciało w jedno tylko miejsce.
Beausire przeciwnie, jakkolwiek krótki i gruby, wydawał się pełny jak jajo i twardy jak kula.
Rolandowa, nie wypróżniwszy nawet pierwszego kieliszka, różowa ze szczęścia, o błyszczących oczach spoglądała na swego młodszego syna.
U niego nastąpił teraz dopiero wybuch radości. Wszystko już było dokonane, podpisane i oto jest posiadaczem dwudziestotysięcznej renty rocznej.