Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Piotr i Jan.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przybrała minę głupio-naiwną:
— Ja? Nie. Chciałam tylko powiedzieć, że miał więcej szczęścia, niż ty.
Rzucił na stół dwadzieścia sous i wyszedł.
Bezwiednie powtórzył jej słowa: „Nic dziwnego, że tak niepodobny do ciebie“.
Co ona myślała, co chciała przez to powiedzieć? Niewątpliwie kryła się tu jakaś złośliwość, podłość, nikczemność. Tak, ta dziewka miała sądzić, że Jan jest synem pana Marechal.
Wzburzenie, jakiego doznał na samą myśl podejrzenia, rzuconego na matkę, było tak gwałtowne, że przystanął, szukając okiem jakiegoś miejsca, gdzie mógłby usiąść.
Naprzeciw była druga kawiarnia, więc wszedł, usiadł i przybierającemu chłopcu rozkazał: — Szklankę bocku!
Czuł jak serce mu bije, a dreszcze przebiegają ciało. I nagle przypomniał sobie, co Marowski powiedział był poprzedniego wieczora: „To nie zrobi dobrego wrażenia“. Czyżby i on miał był tę samą myśl, to samo podejrzenie, co ta hultajka?
Z głową, pochyloną nad szklanką bocku, patrzył na białą piankę, musującą i gasnącą, zadając sobie pytanie: — Czyż możliwe, by coś podobnego przypuszczano?
Powody, które zrodziły w umysłach te przypuszczenia ohydne, wydały mu się w tej chwili zupełnie jasne, oczywiste, oburzające. Jeśli stary kawaler, umierający bez spadkobierców, pozostawia majątek dwojgu dzieciom przyjaciela, to nic w tym prostszego i naturalniejszego; jeśli jednak zapisuje cały majątek jednemu z dzieci, to oczywiście muszą się wszyscy dziwić, chichotać się i uśmiechać dwuznacznie. Jak mógł tego nie przewidzieć, jak ojciec te-