Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Piotr i Jan.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pomnianą, którą słyszała kiedyś, a nie jest jej pewną, wyjąkała:
— Wszak pan powiedział, że pan Marechal zostawił cały swój majątek memu Jankowi?
— Tak pani.
Na co odparła z prostotą:
— To mnie bardzo cieszy, bo dowiódł tem, że nas bardzo kochał.
Roland wstał z krzesła:
— Czy życzysz sobie drogi mistrzu, by syn mój zaraz podpisał ów dokument?
— Nie... nie... panie Roland. Jutro, jutro, w mej kancelarji, o drugiej po południu, jeśli można.
— Ależ tak, oczywiście, to się rozumie!
Wtedy pani Rolandowa, która również wstała, uśmiechając się po łzach przelanych, podeszła o dwa kroki do notarjusza, położyła rękę na poręczy jego fotelu i patrząc nań wzrokiem wzruszonym wdzięcznej matki, spytała:
— A cóż z herbatką, panie Lecanu?
— Bardzo proszę. Teraz wypiję z całą przyjemnością.
Przywołano służącą, która przyniosła naprzód suche herbatniki w głębokich puszkach blaszanych, te mdłe, chrupiące w zębach ciastka angielskie, sporządzone jakby dla dzióbów papuzich, a zalutowane w puszkach metalowych, jakby do podróży naokoło świata. Następnie przyniosła szare serwetki, do herbaty, których oszczędne gospodynie nigdy nie oddają do prania. Trzeci raz zjawiła się z cukierniczką i filiżankami, poczym wyszła, by zagotować wodę. Czekano tedy na herbatę.
Nikt nie był usposobiony do rozmowy; zbyt wiele miał każdy do myślenia, a nic do powiedzenia. Jedna tylko Rolandowa siliła się na banalne frazesy.