Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Piotr i Jan.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

odpowiedniego, a po długim namyśle nie znalazłszy nic lepszego, rzekł:
— On mnie naprawdę kochał; zawsze mnie całował, gdy do niego przychodziłem.
Ale myśl ojca galopowała; galopowała koło tego spadku zapowiedzianego, już otrzymanego, koło tych pieniędzy, dobijających się już do drzwi, a mających wejść lada chwila, może już jutro, za jednym słowem potwierdzającem.
Spytał:
— Czy niema jakich trudności?... procesów?... pretensji?...
Pan Lecanu był całkiem spokojny.
— Nie. Mój kolega z Paryża określa sytuację, jako zupełnie jasną. Potrzeba tylko przyjęcia ze strony pana Jana.
— Tak, a zatem... czy majątek jest czysty?
— Najzupełniej.
— Wszystkie formalności dopełnione?
— Wszystkie.
Nagle stary złotnik uczuł rodzaj wstydu nieokreślonego, instyktownego, przemijającego wstydu, że tak spiesznie zasięga tych informacji, i jakby usprawiedliwiając się, dodał:
— Pan rozumie, że jeśli odrazu pytam o te kwestje, to jedynie celem zaoszczędzenia synowi możliwych w podobnych razach przykrości. Zdarzają się przecież długi, ciężary rozmaite, alboż ja wiem, i człowiek zaplącze się w ciężką nieraz biedę. Ostatecznie nie ja przecież jestem spadkobiercą, lecz muszę myśleć o „małym“.
W rodzinie ciągle jeszcze nazywano Jana „małym“, pomimo, że był znacznie wyższy od Piotra.
Nagle Rolandowa, jakby ze snu zbudzona, jakby sobie przypominając rzecz dawną, niemal za-