Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Piotr i Jan.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zamożnych niepokoją wszelkie interwencje notarjusza, nasuwające myśli o kontraktach, spadkach, procesach, rzeczach pożądanych lub groźnych. Po kilku sekundach milczenia ojciec mruknął:
— Co też to może być?
Pani Rosemilly się zaśmiała:
— Daj pan pokój, napewno jakiś spadek. Jestem pewna. Ja przynoszę szczęście.
Nie spodziewali się jednak niczyjej śmierci, mogącej im przynieść spadek.
Rolandowa, obdarzona znakomitą pamięcią co do krewnych, zaczęła odrazu wyliczać wszystkie możliwe powinowactwa ze strony męża i swojej, gałęzie poboczne i kuzynowstwo.
Nie złożywszy jeszcze kapelusza, zwróciła się do męża:
— Ojcze (zwykła go nazywać ojcem w gronie rodziny, a panem Rolandem wobec obcych) powiedzno, kto była druga żona Józefa Lebru?
— Nie pamiętasz? Ta mała Dumemil, córka papiernika.
— A mieli dzieci?
— Tak, czworo, albo nawet pięcioro.
— Ach, więc tu już nie.
Ożywiła się, snując domysły, czepiając się nadziei dobrobytu, mającego im spaść z nieba. Piotr jednak, który mocno kochał matkę i wiedział, że lubi się trochę oddawać rojeniom, obawiał się dla niej rozczarowania, chwilowej zgryzoty lub smutku, na wypadek, gdyby wiadomość oczekiwana okazała się niepomyślną; starał się ją przeto pohamować.
— Nie zapędzaj się mateczko; dziś już niema bogatych wujaszków amerykańskich. Co do mnie, to sądzę, że najpewniej chodzi tu o partję dla Jana.