Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Piotr i Jan.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

we dlań odgłosy morza, zaledwie dosłyszalne w tę noc cichą, spokojną, a rana jego, dotychczas tak okrutna, również się uciszała, czasem tylko odzywając się bolesnym szarpnięciem świeżych zabliźnień.
Spał głęboko, gdy ruch majtków wyrwał go ze spoczynku. Dzień nastawał, szereg statków zawijał do portu, przywożąc podróżnych z Paryża.
Zaczął tedy błąkać się pośród tłumu ludzi spieszących, niespokojnych, szukających swych kabin, nawoływujących się, pytających odpowiadających na chybił trafił, wśród rozpoczynającego się już zamieszania, jakie zwykło poprzedzać każdą podróż. Skłoniwszy się kapitanowi i uścisnąwszy rękę komisarza, wszedł do salonu, gdzie kilku Anglików drzemało już po kątach. Ogromny apartament, o ścianach z białego marmuru, pociętego w kwadraty złotą obwódką, w nieskończoność w odbiciu dużych zwierciadeł, w których widniały dwa szeregi stołów, obstawionych krzesłami, obitymi granatowym aksamitem. Była to olbrzymia hala pływająca, kosmopolityczna gdzie gromadzili się do wspólnego posiłku bogacze wszystkich krajów. Zbytek, wystawność urządzenia przypominały wielkie hotele, teatry, miejsca publiczne — zbytek imponujący, a banalny, zadawalniający gust miljonerów. Doktór przeszedł do części okrętu, przeznaczonej dla klasy średniej, gdy przypomniawszy sobie, że wieczorem przybył duży oddział emigrantów, zszedł po schodkach na międzypokład.
Już z pewnej odległości uderzył go ckliwy odór biednych i brudnych ludzi, cuchnący odór