Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Piotr i Jan.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Rolan wykrzyknął:
— To się rozumie, u licha! Nieprawdaż, Ludwiko?
— Naturalnie rzekła cicho.
Piotr podjął:
— Odpływamy punktualnie o jedenastej. Trzeba więc tam być najpóźniej o pół do dziesiątej.
— Poczekaj! wykrzyknął ojciec. — Mam doskonałą myśl. — Po pożegnaniu wskoczymy szybko do „Perły“ i będziemy czekać koło zatoki, by jeszcze raz cię zobaczyć. Nieprawdaż, Ludwiko?
— Tak, oczywiście.
A Roland znów mówił:
— W ten sposób nie zagubisz nas w tłumie, oblegającym groblę w chwili wypływania wielkich okrętów. Niepodobna wprost rozróżnić swoich wśród takiej ciżby. Dobrze?
— Tak, dobrze. Więc ułożone.
W godzinę później leżał na swem łóżku w kabinie, wązkim, a długim, jak trumna. Długo tak leżał wyciągnięty, z otwartemi oczyma, rozmyślając nad wszystkiem, co od dwóch miesięcy dokonało się w jego życiu, a przedewszystkiem w jego duszy. Ogromem cierpienia, jakie przebył sam i zadawał drugim, wyczerpał swój ból ostry i zaciekły, który oto opadał, jak szermierz wycieńczony. Nie miał już sił żywić urazę do kogokolwiek i za cokolwiek, coły swój bunt zdał na los fali, pododobnie, jak swe życie. Czuł się tak znużonym tą walką i wymierzaniem ciosów i okazywaniem wzgardy, tak znużonym do cna, że nie mógł się już nawet gniewać, pragnąc tylko, by serce jego popadło w drętwotę zapomnienia, niby w sen unicestwiający. Z lekką dochodziły go no-