Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Piotr i Jan.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak... wiem... ale myślę o tylu rozmaitych rzeczach.
Przez długą chwilę szła zamyślona, z głową pochyloną, dotrzymując kroku synowi, poczem tym głosem dziwnym, jakim człowiek chwilami zamyka myśl tajemną, rzekła:
— Jakież życie jest ohydne! Jeśli się czasem zdarzy chwila szczęścia, to korzystanie z niej jest grzechem, który następnie ciężko trzeba okupywać.
Głosem bardzo cichym rzekł:
— Mamo, nie mów o tem.
— Czyż podobna, skoro wciąż o tem myślę? Zapomnisz.
Zamilkła, by po chwili tonem żalu głębokiego dodać:
— Ach! jakże mogłabym była być szczęśliwą przy innym mężu!
— Cały jej gniew skierował się teraz przeciw Rolandowi całą odpowiedzialność za swój błąd i nieszczęście zwalała na jego brzydotę, niezgrabność, głupotę, ociężałość umysłu i ordynarność wyglądu. Tak, to pospolitość tego człowieka pchnęły ją w grzech, do rozpaczy przywiodły jednego syna, a drugiego zmusiły do wysłuchania najboleśniejszej, najkrwawszej spowiedzi matki.
Mamrotała:
— Co to za straszna rzecz dla młodej dziewczyny wyjść za takiego męża.
Jan nie odpowiadał. Myślał o człowieku, za którego syna dotąd się uważał, a niejasna świadomość ograniczoności ojca, ustawicznie ironizowanie go przez Piotra, lekceważąca obojętność, okazywana mu przez innych, nie wyjmując służącej,