Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Piotr i Jan.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

To ojca odrazu przekonało.
— Tak, to prawda. W ciągu dwuch lat mógł byś odłożyć siedem do ośmiu tysięcy franków, które mogłyby cię następnie daleko zaprowadzić. Co ty o tym sądzisz, Ludwiko?
Głosem cichym, prawie niedosłyszalnym odparła:
— Sądzę, że Piotr ma słuszność.
Roland wykrzyknął:
— W takim razie pomówię o tym z panem Poulin, którego dobrze znam. Jest sędzią trybunału przemysłowego i zajmuje się sprawami Towarzystwa. Znam też pana Lement, dostawcę okrętowego, który znów dobrze żyje z jednym z wiceprezydentów.
Jan zwrócił się do brata:
— Czy życzysz sobie, bym dziś wybadał pana Marchanda?
— I owszem.
Po chwili namysłu jednak dodał:
— Najlepiej byłoby może, gdybym się zwrócił do moich profesorów, którzy mieli do mnie wielkie zaufanie. Bo nieraz nadaje się takie posady rozmaitym miernotom. Otóż sądzę, że gorące polecenia takich profesorów, jak Mas-Roussel, Remusot, Flache lub Borriquel, szybciej osiągnęłyby cel, niż wszystkie te wątpliwe protekcje. A później możnaby listy te przedłożyć zarządowi za pośrednictwem twego przyjaciela, pana Marchanda.
Jan w zupełności przyznał mu rację:
— Pomysł twój jest znakomity, znakomity!
I uśmiechnął się, uspokojony, prawie zadowolony pewny powodzenia, gdyż nie umiał się smucić długo.